Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Leśmian Bolesław. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Leśmian Bolesław. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 8 lutego 2024

Trupięgi Bolesław Leśmian

 Trupięgi

Kiedy nędzarz umiera, a śmierć swoje proso

Sypie  mu na przynętę, by w trumnę szedł boso,

Rodzina z swej ofiarnej rozpaczy korzysta,

By go obuć na wieczność, bo zbyt jest ciernista-

I, grosz trwoniąc ostatni dla nóg niedołęgi,

Zdobywa buty z łyka, tak zwane trupięgi.

A, gdy go już wystroi w te zbytki żebracze,

Wówczas dopiero widzi, że nędzarz - i płacze!


Ja - poeta , co z nędzy chciałem się wymigać,

Aby śpiewać bez troski i wieczność rozstrzygać,

Gdy mnie w noc okradziono, drwię z ziemskiej mitręgi,

Bo wiem ,że tam - w zaświatach mam swoje trupięgi!

Dar kochanki czy wrogów zapomoga?-

Wszystko jedno! W trupięgach  pobiegnę do Boga!

I będę się chełpliwie przechadzał w zaświecie,

Właśnie tam i z powrotem po obłoków grzbiecie,

I raz jeszcze - i nieraz - do trzeciego razu,

Nie szczędząc oczom Boga moich stóp pokazu!


A jeśli bóg cudaczną urażony pychą,

wzgardzi mną jak nicością obutą zbyt licho,

Ja - gniewny, nim się duch mój z prochem utożsami,

Będę tupał na Niego tymi trupięgami!

( Napój ciernisty 1936)  Bolesław Leśmian




środa, 7 lutego 2024

Dziewczyna Bolesław Leśmian

 Dziewczyna

Dwunastu braci , wierząc w sny, zbadało mur od marzeń strony,

A poza murem płakał głos, dziewczęcy głos zaprzepaszczony.


I pokochali głosu dźwięk, i chętny  domysł o Dziewczynie,

I zgadywali kształty ust po tym, jak śpiew od żalu ginie...


Mówili o niej: "Łka, więc jest!" - I nic innego nie mówili,

I przeżegnali cały świat - i świat zadumał się w tej chwili...


Porwali młoty w twardą dłoń i jęli mury tłuc z łoskotem!

I nie wiedziała ślepa noc, kto jest człowiekiem, a kto młotem?


" O prędzej skruszmy zimny głaz  nim śmierć Dziewczynę rdzą powlecze!"

Tak, waląc w mur , dwunasty brat do jedenastu innych rzecze.


Ale daremny był ich trud, daremny ramion sprzęg i usił!

Oddali ciała swe na strwon owemu snowi, co ich kusił!


Łamią się piersi, trzeszczy kość, próchnieją dłonie, twarze bledną:

I wszyscy w jednym zmarli dniu, i noc wieczystą mieli jedną!


Lecz cienie zmarłych - Boże mój! -  nie wypuściły młotów z dłoni!

I tylko inny płynie czas - i tylko młot inaczej dzwoni...


I dzwoni wprzód! I dzwoni wspak! I wzwyż za każdym grzmi nawrotem!

I nie wiedziała ślepa noc, kto tu jest cieniem, a kto młotem?


"O prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć Dziewczynę rdzą powlecze!"

Tak, waląc w mur, dwunasty cień  do jedenastu innych rzecze.


Lecz cieniom zbrakło nagle sił, a cień się  mrokom nie opiera!

I powymarły jeszcze raz,  bo nigdy dość się nie umiera...


I nigdy dość, i nigdy tak, jak tego pragnie ów , co kona!...

I znikła treść - i zginął ślad - i powieść już skończona!


Lecz dzielne młoty - Boże mój! - mdłej nie poddały się żałobie!

I same przez się biły w mur, huczały spiżem same w sobie!


Huczały w mrok, huczały w blask i ociekały ludzkim potem!

I nie widziała ślepa noc, czym bywa młot, gdy nie jest młotem?


"O prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć Dziewczynę rdzą  powlecze!"

Tak , waląc w mur, dwunasty młot do jedenastu innych rzecze.


I runął mur, tysiącem ech wstrząsając wzgórza i doliny!

Lecz poza murem - nic i nic! Ni żywej duszy, ni Dziewczyny!


Niczyich oczu , ani ust! I niczyjego w kwiatach losu!

Bo to był głos i tylko głos - i nic nie było oprócz głosu!


Nic - tylko płacz, i żal, i mrok, i niewiadomość , i zatrata!

Takiż to świat! Niedobry świat! Czemuż innego nie ma świata?


Wobec kłamliwych jawnie snów, wobec zmarniałych w nicość cudów,

Potężne młoty legły w rząd na znak spełnionych godnie trudów.


I była zgroza nagłych cisz. I była  próżnia w całym niebie!

A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?


( Napój cienisty 1936)   Bolesław Leśmian



wtorek, 6 lutego 2024

Dusiołek Bolesław Leśmian

 Dusiołek 


Szedł po świecie  Bajdała,

Co go wiosna zagrzała       

Oprócz siebie-wiódł szkapę, oprócz szkapy - wołu,

Tyleż tędy, co wszędy, szedł z nimi pospołu.


Zachciało się Bajdale

Przespać upał w upale,

Wypatrzył zezem ściółkę ze mchu popod lasem,

Czy dogodna dla karku - spróbował obcasem.


Poległ cielska tobołem

Między  szkapą a wołem,

Skrzywił gębę na bakier i jęzorem mlasnął,

I ziewnął wniebogłosy, i splunął , i zasnął.


Nie wiadomo dziś wcale,

Co się śniło Bajdale ?

Lecz wiadomo, że szepcąc przystojność przestworza,

Wylazł z rowu Dusiołek, jak półbabek z łoża.


Pysk miał z żabia ślimaczy -

(Że też taki żyć raczy!)-

A zad tyli, co kwoka, kiedy znosi jajo.

Milcz, gębo nieposłuszna, bo dziewki wyłają!


Ogon miał ci z rzemyka,

Podogonie zaś z łyka.

Siadł Bajdale na piersi, jak ten kruk na snopie -

Póty dusił i dusił, aż coś warkło w chłopie!


Warkło, trzasło , spotniało!

Coś się stało Bajdało?

Dmucha w wąsy ze zgrozy, jękiem złemu przeczy -

Słuchajta , wszystkie wierzby, jak chłop przez sen beczy!


Sterał we śnie Bajdała

Pół duszy i pół ciała,

Lecz po prawdzie niedługo ze zmorą marudził -

Wyparsknął ją nozdrzami, zmarszczył się i  zbudził.


Rzekł Bajdała do szkapy:

Czemu zwieszasz swe chrapy?

Trzeba było kopytem Dusiołka przetrącić,

Zanim zdążył mój spokój w całym polu zmącić!


Rzekł Bajdała do wołu:

Czemuś skąpił mozołu?

Trzeba było rogami Dusiołka postronić,

Gdy chciał na mnie swej  duszy paskudę wyłonić!


Rzekł Bajdała do Boga:

O rety - olaboga!

Nie dość ci,  żeś potworzył mnie, szkapę i wołka,

Jeszcześ musiał takiego zmajstrować Dusiołka ?

(Łąka  1920)  Bolesław Leśmian

W polu Bolesław Leśmian

 W polu

Dwoje nas w ciszy polnego zakątka.

Strumień na oślep ku słońcu się pali,

W liściu, co trafił na krzywy prąd fali,

Wirując, płynie szafirowa łątka.


Nadbrzeżna  trawa zwisając potrąca

O swe odbicie zsiwiałą kończyną

Do której ślimak , pęczniejąc z gorąca,

Przysklepił muszlę swym ciałem i śliną.


W przerzutnym pląsie znikliwsza od strzały

Płotka się czasem zasrebrzy na mgnienie.

Pod wodą - spojrzyj! - prześwieca piach biały

I mchem ruchliwym brodate kamienie.


Czemu ci głowa  na dłonie opadła ?

To - pachnie trawa i ten piach nad wodą-

To - wód polśnione smugami zwierciadła

Parują ciszą, blaskiem i ochłodą.


Tych kilku dębów ponad brzegiem liście

Podziurawione i przeżarte chciwie

Przez gąsienice, trwają tak przejrzyście

Nad własnym cieniem, co utkwił w pokrzywie.


Z tej tu pokrzywy czas dębowych cieni

Zgarnę ku piersiom, co na słońce dyszą,

Ustami dotknę bezmiernej zieleni,

Stęsknionej do mnie swym sokiem i ciszą.


Do kwiatów przywrę rozpalone czoło,

Wsłucham się w bąki grające i brzmiki,

I będę patrzał,  jak lepkie gwoździki

Wśród jaskrów lśniącą ociekają  smołą.


I będę patrzał jak maki i szczawie

Mdleją,  ciał naszych odurzone wonią,

I będę wodził twoją białą dłonią

Po wielkiej trawie , nie znanej nam trawie.


( Łąka 1920) Bolesław  Leśmian



Odjazd Bolesław Leśmian

 Odjazd 

Gdym odjeżdżał na zawsze znajomym gościńcem,

Patrzyły na mnie bratków wielkie, złote  oczy,

Podkute szafirowym dookoła sińcem.

Był klomb i rój motyli, i błękit przezroczy,

I rdzawienie się w słońcu dojrzałej rezedy.

A gdy byłem już w drodze, sam nie wiedząc kiedy

I czemu - przypomniałem te oczy, przyziemnie

Śledzące mą zadumę i wpatrzone we mnie

Tym wszystkim, czym się można wpatrzeć w świat i dalej.

Co widziały te oczy, nim w tysiącu alej

Zginąłem, jedną chatę  rzucając za sobą?

I czemu z szafirową  zawczasu  żałobą

Patrzyły w ten mój odjazd poprzez zieleń rdzawą

Rezedy, co pachniała, przytłumiona trawą?

I dlaczego te oczy były coraz rdzawe?

Czy nie wolno nic nigdy porzucać na zawsze

I zostawiać samopas kędyś - na uboczu?

Czy nie wolno odjeżdżać znajomym gościńcem

I oddalać się zbytnio od tych złotych oczu,

Podkutych dookoła szafirowym sińcem?


(Łąka 1920 ) Bolesław Leśmian

środa, 21 listopada 2018

Strofy dla ciebie Krzysztof Kolberger






Bolesław LeśmianW malinowym chruśniaku

1
W malinowym chruśniaku, przed ciekawych wzrokiem
Zapodziani po głowy, przez długie godziny
Zrywaliśmy przybyłe tej nocy maliny.
Palce miałaś na oślep skrwawione ich sokiem.
5
Bąk złośnik huczał basem, jakby straszył kwiaty,
Rdzawe guzy na słońcu wygrzewał liść chory,
Złachmaniałych pajęczyn skrzyły się wisiory,
I szedł tyłem na grzbiecie jakiś żuk kosmaty.
Duszno było od malin, któreś, szepcząc, rwała,
10
A szept nasz tylko wówczas nacichał w ich woni,
Gdym wargami wygarniał z podanej mi dłoni
Owoce, przepojone wonią twego ciała.
I stały się maliny narzędziem pieszczoty
Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym niebie
15
Nie zna innych upojeń, oprócz samej siebie,
I chce się wciąż powtarzać dla własnej dziwoty.
I nie wiem, jak się stało, w którym okamgnieniu,
Żeś dotknęła mi wargą spoconego czoła,
Porwałem twoje dłonie — oddałaś w skupieniu,
20
A chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła.