Edward Szymański
Do mojej matki
Było kiedyś tak dobrze w długie fałdy sukienki
schować głowę, wiedzieć ,że mnie nie ma.
Mocno, głośno śpiewało we mnie serce maleńkie
ogromnego szczęścia poemat.
Dni były pełne Ciebie i sny, jak Ty, ciepłe,
i każda radość miała Twój głos, Twoje imię.
Nie wiedziałem, co znaczy nienawidzić i cierpieć -
byłem z Tobą, Ty byłaś przy mnie.
Dziś masz oczy już nie takie jasne
jak kiedyś, gdy mnie w ręce brałaś uśmiechnięta.
Tyle dni złych i dobrych rodziło się, gasło,
a tylu już dni nie pamiętam...
Urosłem. Trzeba było stromą drogą od Ciebie odejść.
Zostałaś cicha i mała. Co dzień o mnie się martwisz więcej.
A przecież piersi szerokie za ciasne mi na oddech,
a przecież mógłbym Ciebie jak dziecko wziąć na ręce.
Pewnie nigdy nie myślałaś o mnie,
nosząc pod sercem,
ani potem, tuląc do piersi,
że urodzisz i wychowasz - płomień.
Myślałaś: będzie silny, szczęśliwy, bez trosk...
- Maleńka, droga matko, cóż Ci o sobie powiem?
Nauczyłem się walczyć i cierpieć, nienawidzieć otwarcie i wprost-
I kochać, kochać tak mocno, jak tylko potrafi człowiek.
/Do mieszkańców Marsa 1934 /